Jeśli ktoś uznał tytuł tego wpisu za mocno tabloidowy, to idzie dobrym tropem. Taki właśnie artykuł ukazał się swego czasu w brytyjskim Daily Mail, choć tam, jak można się spodziewać, nie było słówka “czy?”
Tamten tekst opierał się głównie o pracę dr Arica Sigmana, biopsychologa, który w recenzowanym piśmie Biologist opublikował artykuł pod tytułem Well Connected?: The Biological Implications of “Social Networking”. Trzeba przyznać, że Sigman osobiście nic nie mówił o “raku”, stawia jedynie tezę, że nadmiar czasu spędzany w Internecie, kosztem kontaktów bezpośrednich, ma koszta psychologiczne (większe poczucie samotności, mniejsze kompetencje społeczne) i fizjologiczne (mniejsza odporność organizmu, a tym samym większa śmiertelność). Teza chwytliwa i nośna, o czym najlepiej świadczy fakt, że zainteresował się nią brytyjski “Fakt”. Nie mogę tu nie dać lekkiego upustu złośliwości i nie zapytać, czy atak na Internet nie ma związku ze spadającą sprzedażą mediów papierowych. To jednak osobny problem.
Dr Sigman miał szansę przedstawić swoje poglądy w trakcie odbywającej się w Berlinie konferencji Online EDUCA. Był jednym z uczestników debaty mającej odpowiedzieć na pytanie, czy “zwiększająca się wykorzystanie technologii szkodzi umysłom uczniów i likwiduje korzyści płynące z tradycyjnej edukacji“. Nietrudno się domyślić, po której stronie stał. Wspierał go mocno konserwatywny dziennikarz Bruce Anderson, który uznawał potencjalne korzyści z używania Internetu przez młodzież, ale postulował by dorośli mieli nad tym kontrolę. Tę, jak mi się wydaje, rozumiał nie jako monitorowanie i doradzanie, ale jako dozór resortu siłowego. Ważna kwestia, ale teraz ją też pominę. Anderson zresztą nie wniósł wiele do dyskusji, podobnie jak jeden z oponentów tej dwójki, amerykański przedsiębiorca i konsultant, Jerry Michalski.
Sigman rozpoczął swoje wystąpienie i całą debatę od sporego zgrzytu: podał Koreę Północną jako przykład kraju, w którym szanuje się nauczycieli i zilustrował to zdjęciem radosnych północnokoreańskich dzieci (sic!). Wprawdzie on tam był, a ja nie, ale i tak mam poczucie, że wiem lepiej, czy tamten system edukacyjny można stawiać za wzór. Potem jednak dość kompetentnie przedstawił swoje racje. Miałem poczucie, że coś w tym jest, choć do końca mnie nie przekonał. Silnie na jego niekorzyść działało to, że kilkakrotnie utożsamił korelację z przyczynowością, co jest błędem niewybaczalnym nawet u studentów kursu wstępnego metodologii, a co dopiero u “poważnych” naukowców. Chciałem mu to nawet wytknąć, ale okazało się, że nie ma potrzeby.
Bo na scenę wyszedł Donald Clark i rąbnął z wszystkich armat. Oj, nie było to w stylu “Szanowna Pani, szanowny Panie, wiele w tym racji, ale raczcie rozważyć alternatywną propozycję”. Clark wprawdzie nie powiedział, że Sigman “pie…”, ale niewiele zabrakło. Sformułowanie “biggest load of bullshit” chyba padło. Oczywiście, debata poszła tym samym nieco w stronę osobistych wycieczek, ale z punktu widzenia widowni miało to swoje korzyści. Zrobiło się ciekawiej i weselej.
Podstawowy zarzut Clarka brzmiał: Sigman selektywnie dobiera cytowania, żeby uzasadnić swoją tezę i tym samym sprzeniewierza się etosowi naukowca. Chodzi mu jedynie o wypromowanie swojej osoby (i, trzeba przyznać, odnosi w tym sukces). Podał przykłady artykułów naukowych, które prezentowały odmienne wyniki badań. a na które Sigman się nie powołał choć musiał je znać. Aby je znaleźć wystarczy wstukać w Google słowa “Internet” i “loneliness”. Pokazał też parę konkretów na temat badań cytowanych przez oponenta , np. to, że osobami badanymi były w większości osoby po 50 roku życia.
Sigman bronił się twierdząc, m.in., że jego artykuł skupiał się na nadmiernym używaniu Internetu, nic natomiast nie mówił o social networking (choć ten termin pada w tytule omawianego tekstu!). Byłby to dla mnie dowód, że, faktycznie, lubi się promować kontrowersyjnymi, nawet jeśli nieprawdziwymi, twierdzeniami. Powiedział zresztą, że ten tekst miał wzbudzić kontrowersje. Przepraszam – co? Rolą naukowca, przynajmniej kiedy pisze w recenzowanym czasopiśmie, jest uczciwie dociekać prawdy, a nie podkręcać rzeczywistość dla wzbudzenia debaty. Podsumowująca teza Sigmana brzmiała też: Ponieważ istnieje ryzyko, że Internet szkodzi, ograniczajmy go. Brzmi nawet rozsądnie, ale… istnieje ryzyko, że jadąc samochodem będziemy mieli wypadek. Ktoś planuje proponować złomowanie wszystkich aut? Mi to wyglądało na ideologiczny FUD.
Mówiąc krótko, miałem przekonanie, że Clark, mimo popełnienia kilku błędów i czasem nazbyt osobistego stylu dyskusji, jednak podeptał Sigmana. Na koniec odbyło się głosowanie. Słuchacze, w liczbie kilkuset, mieli powiedzieć, czy zgadzają się z tytułowym twierdzeniem debaty. I tu spore zaskoczenie. Nie było maszynki do głosowania, ale oceniam, że blisko 40% osób podniosło rękę, by przyznać rację stronie, twierdzącej, że sieć jest raczej zagrożeniem! Przypominam, że dyskusja miała miejsce na największej na świecie konferencji poświęconej e-learningowi, co oznacza, że zdecydowana większość głosujących na co dzień korzysta z nowych mediów. A może nie? Może sieci zamknięte tak, LMSy tak, ale już oprogramowanie społecznościowe nie?
Tak czy owak oznacza to niewątpliwie, że tę debatę można toczyć, przy czym należy przyjąć, że obie strony mogą mieć przynajmniej częściowo rację. Wątpię w to, ale nie wykluczam, że kontakty zapośredniczone przez internet wymagają mniejszej kompetencji społecznej, a może nawet tę niekompetencje wywołują. Należy jednak wyciąć nieuczciwe argumenty i podejść do sprawy spełniając wszelkie kryteria naukowości. A pytania można stawiać ważne. Czy Internet szkodzi? czy Internet pomaga? Czy Internet tylko zmienia? Czy może jeszcze mniej: towarzyszy zmianom? Które czynniki związane z relacjami interpersonalnymi w Internecie są przyczyną, a które skutkiem?
No i dla mnie najważniejsze: ile godzin dziennie w Internecie szkodzi? Bo ja 8h w pracy i jeszcze niektóre hobby z tym związane. Mam się martwić? 😉
PS Jako prezent i dodatek wideo (po angielsku) pokazujące wprowadzenie w problem oraz krótką dyskusję, jaką przeprowadzili Sigman z dr Benem Goldacre na ten właśnie temat. Sporo na tego drugiego powoływał się Clark. Zwracam uwagę na dwie rzeczy: mowę ciała Goldacre’a oraz to, co baronowa Greenfield mówi w 1.08 minucie tego filmiku. “Nie ma dowodów” na jej twierdzenia, co nie przeszkadza jej głosić ich, co gorsza z pozycji szefa prestiżowej instytucji naukowej.
Więcej o sprawie także na blogu Goldacre’a, Bad Science.
Myślę, że ten post/blog mógłby być bardziej rakotwórczy po dodaniu Blipa i Twittera;)
Ale i tak póściłam w obieg:)
Witam
Nocoz, temat arcyciekawy, choc od razu powiem- z wlasnego doswiadczenia wiem ze teza ” co cie nie zniszczy to cie wzmocni” jest jak najbardziej prawdziwa w swiecie internetu.
Czytajac artykul i ogladajac film, glowna mysl sie pojawia- paradoksalnie Internet uczy prawdziwego zycia na wielka skale…by w ogole moc normalnie funkcjonowac w swiecie internetu potrzeba cech silnego przedsiebiorcy
-poczucie odpowiedzialnosci
-umiejetnosc gospodarki czasem
-swiadomosc celu do ktorego sie zmierza
i oczywiscie do tych fundamentalnych cech czlowieka szczesliwego dochodzi sie czetso droga prob i bledow, czesto bardzo bolesnych…i tu pojawia sie internet.
Jacek @ Viessman
Czy facebook powoduje raka.. Super 🙂