W krakowskim dodatku do weekendowego wydania Gazety Wyborczej ukazała się notka Anety Zadrogi o studentach AGH przebywających na stypendiach w USA, w ramach programu DeSire2. Nic o tym nie wiedzieliśmy, co nie dziwi, zważywszy ile dzieje się w AGH, a to akurat zdarzenie nie ma nic wspólnego z naszą pracą. No, przynajmniej tak się wydawało póki nie wczytałem się w szczegóły. Wtedy znalazłem trzy bardzo interesujące sprawy.
1. Stypendyści piszą blogi.
Nie potrafię powiedzieć, czy to przymus, czy zachęta. Nie umiem też określić, czy są im narzucane jakiekolwiek tematy. Z tego, co widzę jest trochę informacji praktycznych, trochę turystyki i trochę o życiu na amerykańskim uniwersytecie i kampusie. Najfajniejsze jest to, że ktoś na poważnym uniwersytecie uznał, że blog może być czymś więcej niż pamiętnikiem egzaltowanej a półpiśmiennej nastolatki. W świecie internautów v.2.0, takich jak my, to oczywistość, ale nie jest tak samo w środowisku formalnej edukacji.Nawiasem mówiąc, o blogach w kształceniu już tu pisaliśmy: trochę teorii i trochę praktyki.
Zdaję sobie sprawę, że przejrzane przez mnie blogi nie są idealne, ale ni powinno to być powodem do ataku na samą ideę, ponieważ, jak się okazuje, można tam znaleźć bardzo ciekawe rzeczy.
2. Proszę zwrócić uwagę na ten post, fragment zatytułowany “Classes – this is a big thing”. Zachwyt autora budzą dwie kwestie. Po pierwsze to, że mam dużą dowolność w wyborze dodatkowych kursów . W AGH tego nie miał. No bo poco inżynierowi historia? A jednak okazuje się, że tego studenta bardzo to cieszy. Swietnie, wszechstronne wykształcenie jeszcze nikogo nie zabiło. Po drugie, jak wyglądają lekcje, które też bardzo mu się podobają?
- “Może sobie wyobrażamy, że historia to tylko fakty, daty, mapy…”.
- “Książka jest ważna, ale ważniejsze, czy myślisz w klasie.”
- “To bardzo dobry typ lekcji, a po wyjściu z klasy wiele się pamięta.”
Będę szczery i sarkastyczny: jakoś mnie to nie dziwi. Najlepsza nauka to nauka aktywna.
3. A jak wyglądają egzaminy po takich zajęciach? Okazuje się, że można na nich korzystać z notatek, a nawet Internetu. Można “ściągać”, co jest dla większości nauczycieli, z którymi miałem kontakt, podstawowym problemem ze sprawdzaniem wiedzy, szczególnie w e-learningu.
Z jednej strony zgadzam się z nimi. “Sciąganie” to, powiedzmy szczerze, samousprawiedliwiający eufemizm oznaczający zwykłe oszustwo. Z drugiej zaś jest to wielki kłopot wtedy, gdy nauka to “fakty, daty, mapy”, wszystko łatwo “google’owalne”. Jeśli jednak znajomość faktów – owszem, konieczna – jest jedynie podstawą, a student/uczeń musi pokazać umiejętność samodzielnego myślenia, kojarzenia i interpretowania faktów, refleksji to musi to wypracować wcześniej niż na samym egzaminie.
Znowu rzecz, o której pisaliśmy: szkoła powinna premiować kreatywność.
Nie twierdzę, że skoro coś pochodzi z USA, to na pewno jest super. Nie proponuję przenosić do nas wszystkiego, jak leci. Myślę jednak, że paru rzeczy możemy się od nich nauczyć.