Gdy studiowałem, mówiło się, że najlepsze domówki kończą się w kuchni. Teraz zastanawiam się, czy najlepszej roboty też się nie wykonuje w tym pomieszczeniu.
Ostatnio trafiłem na dwie ciekawe i, przynajmniej na pierwszy rzut oka, zaskakujące informacje związane z efektywnością pracy. Pierwsza ma związek z tzw. wilbowaniem. WILB to angielski skrót, oznaczający Workplace Internet Leisure Browsing, czyli „surfowanie po necie dla przyjemności w godzinach pracy”. Brzmi jak zmora pracodawcy, prawda? Badanie Ariego Goldschlagera wskazuje jednak, że pracownicy, którz sobie na takie zachowanie pozwalają, rzecz jasna w rozsądnych wymiarach, są suma sumarum o 9% efektywniejsi niż ci, którzy tego nie robią.
Źródła drugiego badania nie udało mi się ustalić. Wiem tylko, że w ankiecie, którą wypełniali zatrudnieni w jakiejś wielkiej firmie, ogromna większość respondentów wskazała, że znacznie więcej się uczy przy dystrybutorach z wodą niż na formalnych szkoleniach.
Jak to jest – ludzie nie zajmują się „prawdziwą pracą”, a jednak na tym korzystają i oni, i ich firmy?
Jedna, prosta odpowiedź jest taka, że chwila odpoczynku sprzyja efektywniejszemu wysiłkowi. Prawdopodobne, ale dla nas tu nie interesujące. Hipoteza, którą chcę tu postawić, brzmi: wymienione korzyści to skutek uspołeczniania się. Potrzebne jest tylko miejsce, gdzie można to robić: kuchnia, dystrybutor z wodą, palarnia (nie zachęcam), Internet. Dostajemy tam okazję spotkać z ludźmi, z którymi mamy zwykle ograniczony kontakt i/lub porozmawiać na tematy, które niekoniecznie są priorytetem w świetle aktualnych obowiązków. Jednocześnie nieraz okazuje się, że sa bardzo przydatne. Nawet w tak małym zespole, jak CeL, bardzo dużo można się dowiedzieć na tych 3m2 między drukarką, czajnikiem i zlewozmywakiem. Można np. usłyszeć, co się dzieje w projektach, przy których się nie pracuje.
Internet może pełni podobną rolę. Dla mnie np. źródłem informacji przydatnych w pracy bywają portale albo blogi i mikroblogi osób zajmujących się edukacją i nowymi mediami.
„Kuchnia” Internetu daje nam świetną okazję do uczenia się. Mimo to przez wielu pracodawców jest traktowana jako zagrożenie. Blokuje się np. możliwość korzystania z komunikatorów. Z jednej strony jest to zrozumiałe. Istnieje ryzyko, że pracownik spędzi dzień na pogaduszkach, przekraczając wspomniane wyżej „rozsądne wymiary” wilbowania. Czy nie jset to jednak wylewanie dziecka z kąpielą? Czy nie należałoby raczej zastanowić się, jak wykorzystać narzędzia sieciowe do uczenia się oraz zarządzania i dzielenia się wiedzą wewnątrz firmy? Nieformalne kontakty – zarówno bezpośrednie, jak i wirtualne – można połączyć z kształceniem formalnym i tym samym zwiększyć efektywność pracy.
Photo by Jarosław Ceborski on Unsplash