Kilka tygodni temu (27 czerwca) uczestniczyłem w organizowanym przez Fundację Instytut Myśli Obywatelskiej seminarium “NGO 2.0 i prawo”. Nie jesteśmy organizacją pozarządową, więc niektóre fragmenty spotkania były dla mnie nieciekawe. Wiedza o finansach stowarzyszeń nie jest mi do niczego potrzebna. To, co mnie tam przyciągnęło, to jednak bloki poświęcone promowaniu się w Sieci, a w szczególności kwestie związane z prawem autorskim. Prelegenci mówili raczej o podstawach, więc niewiele rzeczy było dla mnie nowością, ale nie czynię z tego zarzutu. większość gości seminarium nie ma z tą tematyką do czynienia na co dzień, a widać było, że jest im to potrzebne.
Jednym z prezenterów był Michał Pałasz, który miał dwa wystąpienia. O ile to poświęcone wykorzystaniu możliwości mediów społecznościowych w prowadzeniu organizacji wydało mi się ciekawe i kompetentne, to drugie, nt. poszukiwania w Sieci darmowych treści, miało zbyt wiele luk. Dość powiedzieć, że p.Pałasz zasugerował, żeby potrzebne nam zdjęcia zdobywać “guglając” frazę “free photos”, nie padło zaś słowo o wyszukiwarkach grafik objętych otwartymi licencjami. Pozwalają na to (wyszukiwanie zaawansowane) chociażby Google czy Flickr. Prelegent, pracownik agencji interaktywnej, powiedział, że zdjęcia zdobyte w proponowany przez siebie sposób regularnie wykorzystuje w prowadzeniu kampanii w serwisach społecznościowych. Tylko raz miał problem, kiedy zgłosił się autor (lub właściciel) i trzeba było zapłacić 200 złotych. Generalnie jednak sprawa jest bezpieczna.
Tu przeskok do wydarzenia sprzed tygodnia. Ewa Serwicka prowadząca blog o podróżach zorientowała się, że jedno z biur turystycznych wykorzystało jej zdjęcie do zilustrowania jednej ze swoich ofert. Nie tylko nie zapytano jej o zgodę, ale nawet zdjęcia nie podpisano. Biuro tłumaczyło się bardzo pokrętnie – a to, że Facebook “zjadł” podpis, a to, że na takie postępowanie pozwalało im prawo cytatu. W najgorszych przypadku świadczyłoby to o bezczelności łamiącej prawo firmy. W najlepszym – co absolutnie nie znaczy dobrym! – o rażącej ignorancji w kwestiach działania prawa autorskiego w Internecie, ewentualnie o mniej lub bardziej świadomym lekceważeniu jego przepisów. Tu powracamy do propozycji Michała Pałasza.
W Centrum jesteśmy fanami otwartych i wolnych licencji. Wykorzystujemy i publikujemy (choćby na tym blogu) treści na Creative Commons. Propagujemy takie rozwiązania. Nie przestajemy jednak mówić – i tu znowu to podkreślę – że prawa autorów trzeba szanować. Dlatego kilka krótkich rad, co zrobić, jeśli potrzebujemy użyć materiału znalezionego w Internecie.
- Dowiedz się, czym są otwarte licencje albo na co pozwala prawo cytatu zanim zechcesz się na nie powoływać.
- Poszukaj treści objętych otwartą lub wolną licencją, która pozwoli na wykorzystanie ich w potrzebny Ci sposób. (Miły zwyczaj: poinformuj autora, że to zrobiłeś. Nie musisz, ale taka informacja pewnie go ucieszy).
- Jeśli znalazłeś tylko copyrightowane treści, zapytaj o zgodę autora na ich wykorzystanie. Jeśli nie będziesz tego robił dla zarobku, to w znakomitej większości przypadków dostaniesz zgodę.
- Zawsze podpisuj pożyczone zasoby. Sprawdź, czy Facebook czegoś nie usunął.
- Nie licz na to, że ujdzie Ci płazem naruszanie zasad. Albo inaczej, przeważnie ujdzie, ale ten raz, kiedy zostaniesz przyłapany, może okazac się bardzo, bardzo bolesny. Możesz stracić pieniądze, prestiż, a w najgorszym przypadku znaleźć się w sądzie. Pamiętaj, że dotknie to i Ciebie, i twojego pracodawcę (np. szkołę, firmę).
I to chyba tyle. Pamiętaj, że każda akcja wywołuje reakcję. Bezprawne używanie cudzego dzieła powoduje, że wiele osób rezygnuje z pomysłu copyleftowania swoich prac, a chyba nie o to chodzi. Nam na pewno nie. Chcemy liberalizacji prawa autorskiego, ale, parafrazując słynne powiedzenie Einsteina, wszystko powinno być tak luźne, jak to tylko możliwe, ale nie luźniejsze.