No więc składa się z punktualnych przerw kawowych i lunchu, na które spieszą się organizatorzy opóźnionych sesji.
Ale może być też inaczej, o czym poniżej.
Prosto rzecz ujmując – wideokonferencja nie jest dla mnie nowością. Ale wideo-KONFERENCJA to coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczałam, więc gdy tylko JISC ogłosił zapisy na konferencję Innovation e-Learning zapisałam się szybciutko i tylko czas do jej rozpoczęcia dłużył się niemiłosiernie.
To 2-tygodniowe wydarzenie (trwa nadal) dało mi sporo do myślenia, możecie się więc spodziewać jeszcze niejednego wpisu inspirowanego JISC-iem. Ale też i pewnym niedosytem spowodowanym udziałem w różnych wydarzeniach, które z powodzeniem mogłyby tak wyglądać.
Wszystko to genialnie w swej prostocie. Przez pierwszy tydzień się poznawaliśmy – moderator do nas pisał, zachęcał, zapraszał do udziału w Tygodniu Aktywności Dodatkowych, gdzie różni ludzie mogli zgłaszać swoje własne wystąpienia (z reguły – omówienia jakiś projektów, wdrożeń, problemów).
Drugi, właściwy, tydzień podzielony był na keynoty i sesje, również w określonych godzinach. Elluminate działał bez zarzutu.
No to co było więc zaskakujące?
Bo to była taka prawdziwa konferencja. Dyskusje i pytania. Sporo dyskusji i pytań. Niezwykle przyjazna i otwarta atmosfera wśród kompletnie mi obcych ludzi (a znacie to uczucie? wszyscy się znają i poklepują wzajemnie a ja nie?), w której aż chciało się: pytać, drążyć temat, zastanawiać, dociekać, szukać, sprawdzać. Wiele pytań, obserwacji i osobistych doświadczeń, które prowokują w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Uczenie się.
Na pewno ułatwił to naprawdę wielokanałowy przekaz: główny wątek wykładu (czasem ze slajdami), do tego czat z komentarzami, pytaniami, wymianą linków i natychmiastowym niemalże feedbackiem na ich temat, podsumowywanie moderatora, oraz późniejsza dyskusja na forum, linkowanie do innych wideokonferencji i wypracowanych podczas nich wniosków. Po prostu ogromna interakcyjność. Naprawdę musiałam się przez to napracować – duża ilość otwartych okienek z ciekawymi materiałami, (adresy z dyskusji) ale i podporą naukową (dzięki temu od razu sobie sprawdziłam co to “Gettysburg Address”, wzmiankowany wielokrotnie w głownym wykładzie, i nie siedziałam jak ten kołek udając że wszystko rozumiem). Żadnego przysypiania, pogaduszek ani sprawdzania co tam panie na Fejsie. Pełna koncentracja.
Główny otwierający wykład ( tym, co w nim było, też niedługo napiszę) Lorda Davida Putnama sprowokował (w wymiarze 32 strony A4) bardzo poważną merytoryczną dyskusję na czacie i udział ponad 150 uczestników. W większości zaangażowanych. I zainteresowanych tym, co mówi główny mówca, lord czy nie lord. Zainteresowanych tzn zadających pytania, ciekawych odpowiedzi.
A to wszystko w wygodnym fotelu, z dobrą kawą i oszczędnością na CO2 i budżecie uczelni.
O Konferencje! O tempora! O mores!